RECENZJA: Armada - Ernest Cline
09:42
AUTOR: Ernest
Cline
TYTUL ORYGINALU:
Armada
CYKL: jednotomowa
STRON: 440
WYDAWNICTWO:
Feeria
Young
DATA WYDANIA:
13 stycznia 2016
GATUNEK: Science Fiction / YA
NARRACJA: pierwszoosobowa
BOHATER: Zack Lightman (18 lat)
CZAS CZYTANIA: 4 dni
MOJA OCENA: ★★★★★★☆☆☆☆
PIERWSZE ZDANIE:
„Akurat siedziałem w klasie,
gapiąc się w okno i marząc o jakiejś przygodzie, gdy zobaczyłem latający
talerz.”
OPIS:
Zack
Lightman całe życie miał głowę w chmurach, marząc, by świat trochę bardziej
przypominał filmy i gry komputerowe, które pożera. Niechby jakieś fantastyczne,
przełomowe zdarzenie roztrzaskało wreszcie monotonię jego bezbarwnej
egzystencji i porwało go na szlaki kosmicznej przygody…
W końcu co szkodzi sobie trochę pomarzyć. Ale Zack umie odróżnić rzeczywistość od fantazji. Wie, że tu, w realu, nadpobudliwi nastoletni gracze nie dostają misji zbawiania świata.
Aż pewnego dnia widzi latający spodek. Więcej: ten statek kosmitów jest jakby żywcem wzięty z gry, której oddaje się co wieczór – popularnego symulatora lotów "Armada".
Nie, nie zbzikował. A jego umiejętności – wraz z umiejętnościami milionów podobnych mu graczy na świecie – będą potrzebne, by uratować planetę. Nareszcie jest jego upragniona szansa! Tylko gdzieś w tyle głowy czai się dziwna wątpliwość – podsycana przez pamięć opowieści sci-fi, z którymi wyrastał – czy coś w tym scenariuszu nie wydaje się zanadto… znajome?
W końcu co szkodzi sobie trochę pomarzyć. Ale Zack umie odróżnić rzeczywistość od fantazji. Wie, że tu, w realu, nadpobudliwi nastoletni gracze nie dostają misji zbawiania świata.
Aż pewnego dnia widzi latający spodek. Więcej: ten statek kosmitów jest jakby żywcem wzięty z gry, której oddaje się co wieczór – popularnego symulatora lotów "Armada".
Nie, nie zbzikował. A jego umiejętności – wraz z umiejętnościami milionów podobnych mu graczy na świecie – będą potrzebne, by uratować planetę. Nareszcie jest jego upragniona szansa! Tylko gdzieś w tyle głowy czai się dziwna wątpliwość – podsycana przez pamięć opowieści sci-fi, z którymi wyrastał – czy coś w tym scenariuszu nie wydaje się zanadto… znajome?
RECENZJA:
Mieszkający w małym miasteczku na zachodnim wybrzeżu
USA, osiemnastoletni Zack od zawsze marzył, aby jego nużące życie przerwało coś szalonego, niezwykłego, jak choćby wybuch epidemii zombie czy atak kosmitów. Niespodziewanie
przez okno w swojej szkole zauważa dziwny obiekt latający. Mógłby przysiąc, że
do złudzenia przypomina on glewie z jego ulubionej gry Armada. Oczywiście uważa,
że jego oczy płatają mu dziwnego figla, ma złudzenia optyczne spowodowane przedawkowaniem
fantastyki, którą sobie aplikował grając w gry i pochłaniając filmy
fcience-fiction. Jednak gdy następnego dnia przylatuje po niego wojskowy prom
kosmiczny calem przekazania mu ważnej wiadomości, nie może dłużej sądzić, że to
co widział dzień wcześniej było halucynacją. Jego umiejętności nabyte podczas
grania w symulator lotów mają być bezcennym wkładem w nachodzącą wojnę z obcą
cywilizacją.
Postać głównego bohatera nie jest jakoś szczególnie rozbudowana.
Jest to młody, inteligentny człowiek, który stracił ojca w bardzo wczesnym
dzieciństwie. W ogóle go nie pamięta, zostały po nim jedynie pamiątki zebrane w
kilku pudłach. Wychowany wyłącznie przez matkę, ma problemy z agresją i
samokontrolą, nieustannie pakuję się w kłopoty. Jest on chłopakiem, którego
trudno nie polubić, aczkolwiek Cline nie potraktował jego osoby zbyt wnikliwie.
Postacie drugoplanowe praktycznie nie istnieją. Przyjaciół
Zack’a, którzy pomagają mu w jego misji nie poznajemy dość szczegółowo. Autor
zaszczyca nas jedynie skrawkami informacji z ich życia.
W „Armadzie”
zetkniemy się z mrowiem pojęć związanych ze statkami kosmicznymi oraz ich
specyfikacją. Zostaniemy zasypani gradem nazw gier, tytułów filmów powstałych
na przestrzeni dziesięcioleci i traktujących o tematyce kosmicznej. Oczywiście
byłam na to przygotowana, bo miałam już styczność z autorem i okazję poznać
jego olbrzymią wiedzę odnośnie popkultury. Jednak nie ukrywam, że w „Armadzie” trochę mnie to przerosło,
głównie na początku powieści, gdzie byłam dosłownie bombardowana wszelkimi
nazwami gier, o których istnieniu nie miałam zielonego pojęcia. Ciężko było się
wdrożyć w te wszystkie rewelacje. Aczkolwiek zawsze będę podziwiać kunszt Cline’a,
jego gigantyczną wiedzę z tej dziedziny.
Podobało mi się jak autor odniósł się do dorobku kulturalnego
ludzkości. Jak go spożytkował i przeobraził. Sprawnie wykorzystał swoją wiedzę,
aby opracować naprawdę zachęcającą fabułę. Odniósł się do wszystkich
największych dzieł science-fiction: filmów, książek, gier, seriali i
potraktował jako narzędzie w celu stworzenia spisku na skalę światową. Wszystko
to nakreśliło bardzo zgrabną całość, którą czytało się bardzo płynnie i z wielką
przyjemnością. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby nie przewidywalność. Bez problemu
mogłam domyślić się jak potoczą się dalsze losy Zack’a, czy jakie zawirowania
będą miały miejsce w jego życiu. Jednak samo zakończenie było dość zaskakującą mieszanką. Częściowo się go domyśliłam, aczkolwiek pod pewnymi względami było dość osobliwe i pomysłowe.
Akcja w „Armadzie”
rozgrywa się praktycznie w jedną dobę, dlatego nie brak w niej wartkiej akcji,
lecącej na łeb na szyję. Powieść Ernesta Cline’a jest jego ukłonem w stronę wszelkiego ludzkiego dorobku z gatunku science-fiction, powstałym na przestrzeni lat.
Widać, że dla autora jest to ogromną pasją. Według mnie książka ta jest idealną
powieścią dla takich geeków jak Cline czy bohater przez niego stworzony.
Zafiksowanych na punkcie filmów, gier i seriali. W związku z tym, jeśli podobnie
jak Zack Lightman marzysz o emocjonującej walce z obcą cywilizacją, to „Armada” zdecydowanie jest dla Ciebie!
„Zabijesz albo dasz się zabić. Podbijesz albo
ciebie podbiją. Przetrwasz albo zginiesz.”
Książka została przeczytana w ramach wyzwania:
|
0 komentarze