RECENZJA: Pandora - M.R. Carey

15:50

AUTOR: M.R. Carey
TYTUL ORYGINALU: The Girl with All the Gifts
CYKL: jednotomowa
STRON: 416
WYDAWNICTWO: Otwarte
DATA WYDANIA: 1 czerwiec 2016
GATUNEK: Fantastyka / Postapokalipsa
NARRACJA: trzecioosobowa

CZAS CZYTANIA: 3 dni
MOJA OCENA: ★★★★★★★★★☆

PIERWSZE  ZDANIE:
Ma na imię Melanie.”
OPIS:
Pandora (gr. pan – wszystko, dδron – dar) to według jednego z mitów greckich pierwsza kobieta. Kobieta, którą bogowie wyposażyli we „wszystkie dary” i posłali na ziemię jako karę dla ludzkości za nieposłuszeństwo Prometeusza.
Melanie ma dziesięć lat i odkąd pamięta, mieszka w celi bez okien. Każdego dnia uzbrojeni po zęby żołnierze przywiązują ją do wózka i zawożą na lekcje. Nie rozmawiają z nią. Chyba się boją, że ich zje – tak jak „głodni”, którzy zjadają innych ludzi po tym, jak zarazili się dziesiątkującym ludzkość grzybem Ophiocordyceps unilateralis.
Gdy Melanie zostaje sama, lubi sobie wyobrażać, że jest niezwykła i odważna jak mityczna Pandora. Że tak jak ona została obdarowana. Że potrafi obronić swoją ukochaną nauczycielkę przed zagrożeniem. Także przed sobą…

RECENZJA:
Dla mnie książka o zombie musi spełniać pewne konkretne warunki, aby przypaść mi do gustu. Pierwszym i chyba najważniejszym jest logiczne wyjaśnienie powodów, które doprowadziły do owej apokalipsy. Kolejnym nieco mniej ważnym, ale nadal istotnym jest płynna akcja, wolna od nudy, przesączona krwawymi atakami nieumarłych - bo nie będę ukrywać, że uwielbiam czytać o zombie zatapiających swe zęby w ciele ofiary. Do tego, jeśli dostane bonus w postaci narracji z perspektywy żywego trupa, jeśli mogę przeniknąć jego umysł, to nic mi więcej do szczęścia nie potrzeba. Spełnienie tych warunków, to połowa drogi do sukcesu. Czy M.R. Carey sprostał moim wymaganiom?

Pandora – kobieta stworzona przez bogów panteonu greckiego i zesłana na ziemię przez owładniętego chęcią zemsty Zeusa. Po kradzieży ognia przez Prometeusza, władca Olimpu postanowił, że „za cenę ognia da ludziom zło”. Pandora w posagu otrzymała glinianą beczkę zwaną „puszką Pandory”, w której zamknięte były wszelkie klęski, plagi i choroby, które zostaną wypuszczone na świat po jej otwarciu. Z ciekawości uchyla pokrywę pojemnika i uwalnia z niego pasmo nieszczęść. Jednak na spodzie puszki spoczywa coś jeszcze - nadzieja…

Baza wojskowa otoczona siatką zwieńczoną drutem kolczastym. W niej dziesiątki cel, w których jedynymi rekwizytami są wózek inwalidki oraz łóżko. Na nim leżą dzieci, przypięte pasami, aby nie mogły nawet drgnąć. Jednym z nich jest dziesięcioletnia Melanie. Każdy jej dzień wygląda tak samo: tranzyt, przypięcie pasami do wózka i lekcje. Ta codzienna rutyna ma swój jasny punkt, a jest nim gorejąca niczym wschodzące słońce pani Justineau – nauczycielka, która opowiada cudowne historie. Jedną z nich jest mit o Pandorze. Melanie wyobraża sobie, że podobnie jak ona jest darem od boga. Jest przekonana, że została zesłana, aby uchronić swą ukochaną nauczycielkę od zła tego świata...

Książka jest prowadzona w narracji trzecioosobowej z pięciu różnych perspektyw. Oprócz wspomnianej Melanie, bliżej poznajemy jej nauczycielkę Helen Justineau - rozdartą kobietę, która buntuje się przeciw zasadom panującym w bazie, sierżanta Eddie’go Parks’a – bezwzględnego i okrutnego służbiste, szeregowego Kierana Gallaghera - wpatrzonego w swojego dowódcę jak w obrazek, doktor Caroline Caldwell – niedocenionego naukowca, która w obliczu zagłady ludzkości jest gotowa zrobić i poświęcić wszystko, aby przysłużyć się społeczeństwu, zyskać uznanie i okryć się chlubą. Jak na dość cienką książkę, autor stworzył niesamowicie rozbudowane postaci. Możemy przeniknąć do ich umysłów, poznać ich największe marzenia i pragnienia, lęki i obsesje. A co najważniejsze nikt nie jawi się tu jako „zły” czy „dobry”. Są to zwykli ludzie z krwi i kości. Jedni budzą sympatię większą, inny mniejszą, nie zawsze pochwalałam ich zachowanie, ale każdy ich ruch miał swoje uzasadnienie, każda z postaci obrała jakiś cel, do którego konsekwentnie dążyła.

Styl autora jest zdumiewający - z jednej strony jest lekki, prosty i przyjemny, ale z drugiej oczarował mnie do głębi. Nie potrafiłam się oderwać od lektury. Opisy i przemyślenia bohaterów są wprost fenomenalne. Moment kiedy Melanie budzi się po pewnym wydarzeniu i możemy wtargnąć w jej umysł, to było coś niewiarygodnego – nie potrafię opisać tego słowami. Poczuć jej przerażenie, ale jednocześnie zachwyt nad otaczającym ją światem – to była istna wirtuozeria. Poza tym autor świetnie stonował akcję. Są momenty, które lecą na łeb na szyję, by później zahamować, byśmy mieli chwile czasu na uspokojenie galopującego serca.

Byłam przekonana, że nic nie może mnie zaskoczyć, jeśli chodzi o powieści o zombie, ale byłam w błędzie. „Pandora” ma budowę typowej książki postapokaliptycznej – początki epidemii, upadek cywilizacji i próby przywrócenia dawnego ładu, powoli i mozolnie wybijając zarazę, jednocześnie wiedząc, że jest to syzyfowa praca.   Autor uraczył nas tym wszystkim, dodając do tego szczyptę – a raczej garść – oryginalności. Zastosował tu wiele ciekawych rozwiązań, a samo zakończenie… dosłownie zwaliło mnie z nóg.

W świecie stworzonym przez M.R. Careya’a gwałtowny ruch, wypowiedzenie słowa, zapach, pot czy nawet ciepłota ciała oznacza jedno – pożarcie przez krwiożercze zombie zarażone grzybem ophiocordyceps, który przejmuje kontrole nad nosicielem. Nieumarły pozostanie w całkowitym bezruchu, niczym kamienna rzeźba i czeka, aż popełnisz jeden mały błąd… a wtedy rzuca się na ciebie z zawrotną szybkością i nim się zorientujesz, zatapia w tobie ostre niczym brzytwa zęby…

Niewątpliwie jest to jedna z najlepszych książek o zombie, jakie kiedykolwiek przeczytałam, a było ich sporo. Bałam się razem z bohaterami, każdy szelest i szmer był zwiastunem najgorszego. Autor pokusił się o niezwykle oryginalne wyjaśnienie istoty pandemii. Czytając "Pandorę" siedziałam jak na szpilkach i przecierałam oczy ze zdumienia. Nieprzewidywalna, krwiożercza i emocjonująca, to przymiotniki, które idealnie do niej pasują.


Książka została przeczytana w ramach wyzwana:
 
 
 

0 komentarze