RECENZJA: Żelazna wojna - Angus Watson

17:09

AUTOR: Angus Watson
TYTUL ORYGINALU:  Clash of Iron
CYKL:  Czas żelaza #2
STRON: 768
WYDAWNICTWO: Fabryka Słów
DATA WYDANIA: 30 marca 2016
GATUNEK: Fantastyka
NARRACJA: trzecioosobowa

CZAS CZYTANIA:  5 dni
MOJA OCENA: ★★★★★★☆☆☆☆

PIERWSZE  ZDANIE:
„Królowa Lowa Flynn, władczyni Maidun, wiedziała, że nie obejdzie się bez walki, gdy tylko ujrzała króla Samalura Twardego, władcę Dumnonii.”
OPIS:
Gdybyśmy tylko byli kowalami własnego losu ,a nie byli zdani na łaskę jakiegoś innego kowala, który kuje go za nas.
Wojownicy Wieku Żelaza, Dug i Lowa, opanowali zamek Maidun i oswobodzili niewolników. Ale teraz muszą utrzymać twierdzę. Plemiona brytyjskie zamiast jednoczyć się w obliczu rzymskiej inwazji, stają przeciw sobie, a Maidun jawi się im, jako łatwy cel. Szpiedzy Lowy przenikają do Galii. Odkrywają brytyjskich druidów na usługach Rzymian i spotykają charyzmatycznego generała - Juliusza Cezara. Na lojalności pojawia się rysa. War is coming. Kto zapłaci jej cenę?

RECENZJA:
Lowa jest królową Maidun od zaledwie trzech dni i już ma poważny problem. Jej królestwo zostało najechane przez sąsiednie plemię, ale to nic w porównaniu z tym, że w stronę Brytanii podąża znacznie groźniejszy przeciwnik – rzymskie legiony dowodzone przez Juliusza Cezara. Lowa wie, że nie ma szans z imperialnym okupantem i jedyną szansą na pokonanie Rzymu, albo przynajmniej postawienie się mu, będzie zjednoczenie się Brytów. Niestety nic nie wskazuje na to, że skłócone plemiona zjednoczą się w obliczu nieprzyjaciela.

Pierwszą rzeczą o jakiej muszę wspomnieć jest to, że działał mi na nerwy styl autora – głównie w pierwszej połowie, bo później chyba już się przyzwyczaiłam. O co dokładnie chodzi? Autor posługuję się... prostackim językiem. Wypowiedzi bohaterów są bardzo prymitywne i często zbyt poufałe czy rubaszne. Nie jestem znawcą i nie wiem, czy w I wieku p.n.e. ludzie mówili w taki sposób. Ciągłe wypowiedzi typu: „na kudłate borsucze jajca”, „na cycki Danu”, „wyglądam zajebiście”. Nie przypominam sobie, aby raziły mnie takie rzeczy w pierwszym tomie, ale tutaj wyjątkowo mnie kuły. Oczywiście, to powodowało, że bohaterowie wydawali niesamowicie nonszalanccy, co według mnie nie wyszło zbyt naturalnie. Chociaż, może to i dobrze, że Angus Watson nie silił się na jakiś prawiekowy język, ale ten zblazowany styl to było dla mnie za wiele. Możliwe, że to nie była wina autora, ale tłumacza. Nie wiem, nie wnikam, ale to było straszne.

Jako iż książka ma prawie 800 stron, można się domyślić, że na jej kartach spotkamy wielu bohaterów. Tutaj Dug, Lowa oraz Wiosna nadal wiodą prym, ale mamy okazję lepiej poznać innych protagonistów, którzy od czasu do czasu przewijali się w „Czasie żelaza”. Moją szczególną uwagę zwróciła Chamanca, rządna krwi Iberyjka ze spiłowanymi zębami, była namiestniczka nieżyjącego już króla Maidun, która poprzysięgła służyć jego następczyni. Wojna to jej świat, w którym czuje się jak ryba w wodzie. Poza tym lepiej poznajemy Ragnalla Owczego Króla, który wyruszył z misją zwiadowczą do Rzymu, która diametralnie zmieni jego poglądy polityczne…

Połączenie starożytności z nienachalną magią jest ciekawym zestawieniem. W pierwszym tomie owej magii było niewiele, natomiast w „Żelaznej wojnie” rozkwitła nieco bardziej, ale dalej nie ukazała całej swej krasy. Z jednej strony mamy historyczną postać Juliusza Cezara (czy innych rzymskich polityków), a z drugiej druidów zdolnych zawładnąć ludzkim umysłem. Hmm… na pewno wzbogaca to fabułę książki i wprowadza pewien zamęt oraz niepokój. Jednak znowu się do czegoś przyczepię. W przypadku Wiosny, która dopiero poznawała magię, nie rozumiała jej funkcjonowania, gdyż owa tajemnicza moc czasami znikała i nie wyściubiała nosa ze swej kryjówki, autor poszedł na łatwiznę, bo kiedy pojawiło się jakieś niebezpieczeństwo magia cudowanie się ukazywała, ratując Wiośnie (lub jej ziomkom) życie. Dobrze, mogę zrozumieć, że uwidaczniała się w momencie zagrożenia życia, ale nie pojmuje tego, że czasami wręcz było to na zawołanie. Szykujemy się do jakiegoś skoku, ale przydałaby się magia Wiosny. Nie ma sprawy! Bum! Nie było jej, ale teraz jest! Ehh… nie ogarniałam.

Pierwsza połowa „Żelaznej wojny” nieco mnie wynudziła, bo tak naprawdę niewiele się działo i miałam wrażenie, że bohaterowie kręcą się w kółko i niewiele z tego wynika. W tym tomie wiodą prym liczne mniejsze i większe potyczki. Poznamy taktykę wojenną Rzymian, którą będziemy mogli skonfrontować ze strategią Galii czy Brytanii. Wszystko jest bardzo szczegółowo opisane. Każde najdrobniejsze działanie wojenne zostało uzasadnione. Nic nie zostało pozostawione przypadkowi. Postępowania Juliusza Cezara obserwujemy z drugiej ręki. Możemy przypatrywać się, jak rodziła się jego sława i jak brutalnie odnosił się z podbitymi ludami… W książce nie brakuje nielitościwych i bezwzględnych bohaterów, którzy nie cofną się przed niczym, aby zaskarbić sobie szacunek czy podwyższyć swą reputację i majątek. I właśnie taki był Cezar – parł do przodu i siał postrach i zniszczenie. Natomiast druga połowa powieści to było pandemonium. Trudno się oderwać od tego, co zgotował autor swoim  bohaterom.

Nie da się ukryć, że Angus Watson nie ma w zwyczaju owijać w bawełnę, nie sili się na pompatyczność, a jego bohaterowie nie grzeszą bohaterstwem czy rycerskością. W „Żelaznej wojnie” góruje brutalność. Książka wręcz nią ocieka. Krew, flaki, części ciała fruwają na prawo i lewo, ale nie tylko. W drugim tomie nie brakuje spisków, zdrad czy bezwzględnej imperialnej polityki. Trochę się obawiam finałowego tomu, ale nie pozostaje mi nic innego, jak wierzyć, że będzie dobrze i autor pozytywnie mnie zaskoczy.

Trylogia „Czas żelaza”:
1. Czas żelaza
2. Żelazna wojna
3. Tron z żelaza 

Książka została przeczytana w ramach wyzwania:
     

0 komentarze