RECENZJA: W sieci umysłów - James Dashner
22:36
AUTOR: James Dashner
TYTUL ORYGINALU:
The Eye of
Minds
CYKL: Doktryna śmiertelności #1
STRON: 448
WYDAWNICTWO:
Albatros
DATA WYDANIA:
30 września 2015
GATUNEK: Dystopia / Young Adult / Fantastyka
NARRACJA: pierwszoosobowa
BOHATER: Michael (16 lat)
CZAS CZYTANIA: 3 dni
MOJA OCENA: ★★★★★★☆☆☆☆
PIERWSZE ZDANIE:
„Próbując przekrzyczeć wiatr, Michael zwracał
się do dziewczyny imieniem Tanya:
– Wiem, że tam w dole jest woda, ale równie dobrze mógłby to być beton.
Zostanie z ciebie mokra plama.”
OPIS:
Aby
schwytać hakera, potrzebujesz hakera.
„The Eye of Minds”rozpoczyna serię Mortality Doctrine, której akcja dzieje się w świecie hiperrozwiniętej technologii, cyberterrorystów i gier tak doskonałych, że przerastają najdziksze marzenia… albo najgorsze koszmary.
We wrześniu 2015 roku na ekrany kin wchodzi film nakręcony na podstawie książki Jamesa Dashnera.
Michael jest graczem. I – jak większość graczy – więcej czasu niż w realnym świecie spędza w wirtualnej rzeczywistości VirtNet. Do VirtNetu można wejść i umysłem, i ciałem, a jeśli jesteś hakerem, czeka cię jeszcze więcej zabawy. Bo przecież najfajniej jest łamać zasady, prawda?
Ale pewne reguły powstały nie bez powodu… Kiedy jeden z hakerów zaczyna seryjnie mordować, rząd wie, że aby go schwytać, potrzebny będzie równie dobry haker. I to właśnie Michael wygląda na osobę, która może włamać się do najbardziej skomplikowanego systemu na świecie. Jeśli zgodzi się podjąć tej misji, będzie musiał wejść do VirtNetu nigdy nieodkrytymi ścieżkami. I uważać, aby nie stracić z oczu bardzo cienkiej granicy między grą a rzeczywistością…
„The Eye of Minds”rozpoczyna serię Mortality Doctrine, której akcja dzieje się w świecie hiperrozwiniętej technologii, cyberterrorystów i gier tak doskonałych, że przerastają najdziksze marzenia… albo najgorsze koszmary.
We wrześniu 2015 roku na ekrany kin wchodzi film nakręcony na podstawie książki Jamesa Dashnera.
Michael jest graczem. I – jak większość graczy – więcej czasu niż w realnym świecie spędza w wirtualnej rzeczywistości VirtNet. Do VirtNetu można wejść i umysłem, i ciałem, a jeśli jesteś hakerem, czeka cię jeszcze więcej zabawy. Bo przecież najfajniej jest łamać zasady, prawda?
Ale pewne reguły powstały nie bez powodu… Kiedy jeden z hakerów zaczyna seryjnie mordować, rząd wie, że aby go schwytać, potrzebny będzie równie dobry haker. I to właśnie Michael wygląda na osobę, która może włamać się do najbardziej skomplikowanego systemu na świecie. Jeśli zgodzi się podjąć tej misji, będzie musiał wejść do VirtNetu nigdy nieodkrytymi ścieżkami. I uważać, aby nie stracić z oczu bardzo cienkiej granicy między grą a rzeczywistością…
RECENZJA:
Każdy z Was na pewno słyszał nazwisko James Dashner,
nawet jeśli nie miał okazji przeczytać żadnej z jego książek. Jego najbardziej
znaną trylogię, czyli „Więźnia labiryntu” wspominam jako przyjemną, niezobowiązującą
lekturę - dobrą, ale niepowalającą. Dlatego sięgając po „W sieci umysłów” nie
miałam wygórowanych oczekiwań. Liczyłam na świetną zabawę i chwilę zapomnienia.
Michael ma 16 lat i mieszka w świecie, który jest
zdominowany przez współczesną technologię. Podobnie jak większość społeczeństwa
swój wolny czas spędza w wirtualnej rzeczywistości zwanej VirtNetem. Do świata
tego można wejść kładąc się w tak zwanej 'trumnie' i podpięciu swojego ciała
różnymi kablami, złączkami i rurkami. Wszystkie wrażenia z gry są nad wyraz
rzeczywiste. Jednak tą cudowną, alternatywną rzeczowością wstrząsają
niepokojące informacje, jakoby haker imieniem Kaine mordował graczy. Jego
pojawienie się oznacza śmierć nie tylko wirtualną, ale co najbardziej przerażające
również tą rzeczywistą. Chłopak dostaje propozycję znalezienia terrorysty. W
misji tej ma mu pomóc dwójka najbliższych, wirtualnych przyjaciół Bryson i Sara. Jednak czy hakerskie
umiejętności Michaela są na tyle wyjątkowe i niepowtarzalne, aby dokonać niemożliwego
i powstrzymać cybernetycznego zabójcę?
Nie pierwszy raz miałam okazję spotkać się z koncepcją świata
wirtualnego. Zetknęłam się z tym zagadnieniem w takich książkach jak „Labirynt
odbić” Siergieja Łukjanienki czy „Player one” Ernesta Cline’a. I niestety nie
mogłam przestać porównywać tych książek do siebie. Głównie do tej drugiej, gdyż
bohaterowie obydwu książek muszą rozwiązywać zagadki, grać w przeróżne gry, omijać
przeszkody i przeciwności aby osiągnąć cel. W przypadku „Player one” tym celem było
przejęcie spadku po miliarderze, natomiast w „W sieci umysłów” stawka jest
nieco większa.
Trudno cokolwiek napisać o postaciach, bo tak naprawdę
nic o nich nie wiadomo. Nie chodzi o takie podstawowe informację jak miejsce
zamieszkania, rodzina, ale przede wszystkim o to, że autor w mało wnikliwy
sposób ukazuję nam ich przeżycia, myśli i rozterki. W związku z tym
niesamowicie trudno się z nim zżyć. Rzadko miałam okazję poznać głębsze myśli
Michaela, zaznajomić się z jego lękami i przemyśleniami.
Jedyne co mi się podobało to jego dogryzanie i przekomarzanie
się z przyjaciółmi, Sarą i Brysonem. Widać było, że dobrze się rozumieją i
łączy ich bliska więź pomimo, że znają się tylko z VirtNetu.
Zawrotna akcja książki nie pozwalała nawet na chwilę wytchnienia.
Cały czas coś się działo. Jednak we mnie te wydarzenia nie budziły takich
emocji jak powinny.
Początek książki bardzo mnie wynudził, zachowania
Michaela były przewidywalne. Cała historia była zbyt płytka. Wszystkie
wydarzenia powinny być ubarwione wewnętrznymi rozterkami bohatera, ale jak
wcześniej wspomniałam ich nie było. Poza tym brakowało mi lepszego przedstawienia
świata realnego, czyli tego spoza gry. Co doprowadziło do powstania VirtNetu? Jak wygląda ten
rzeczywisty świat przyszłości? Wiele było wątków nieporuszonych przez Jamesa
Dashnera, wręcz spartańsko nakreślonych. Przez co powieść była mało oryginalna,
nietreściwa i nawet pokusiłabym się o stwierdzenie, że banalna.
Jednak żeby nie było, że zauważam tylko negatywną
stronę, muszę pochwalić jedną rzecz, która mocno podniosła moją ocenę.
Konkretnie chodzi mi o zakończenie, które okazało się niezłą niespodzianką i
wprawiło mnie w osłupienie. Finał „W
sieci umysłów” naprawdę mnie zaskoczył. W ogóle się tego nie spodziewałam. Jestem
pewna, że jakby mnie ktoś zobaczył w momencie czytania końcówki, ujrzałby moje
rozdziawione usta. Dochodzę do wniosku, że właśnie zakończenie ratuję tę książkę
od totalnej porażki.
„W sieci umysłów” otwiera cykl pod tytułem „Doktryna
śmiertelności”. Polecam ją przede wszystkim młodym czytelnikom, którzy szukają
w powieściach niezłej rozrywki i odsapnięcia od codziennych obowiązków.
0 komentarze