RECENZJA: Making faces - Amy Harmon

16:33

AUTOR: Amy Harmon
TYTUL ORYGINALU:  Making Faces
CYKL:  jednotomowa
STRON: 344
WYDAWNICTWO: Editio
DATA WYDANIA: 5 stycznia 2017
GATUNEK: Romans/New Adult
NARRACJA: trzecioosobowa
BOHATER: Fern, Ambrose

CZAS CZYTANIA:  1 dzień
MOJA OCENA: ★★★★★★★★★☆

PIERWSZE  ZDANIE:
„Starożytni Grecy wierzyli, że wszystkie dusze, zarówno dobre, jak i złe, idą po śmierci do podziemnego świata, królestwa Hadesu, które znajduje się w głębi ziemi, i tam pozostają na całą wieczność — odczytał na głos Bailey, wędrując wzrokiem po kartce.”
OPIS:
W małym, cichym miasteczku mieszkała grupa przyjaciół. Wśród nich Ambrose Young — błyskotliwy i śmiały, młody zapaśnik ze sporymi szansami na sportową karierę. Nic dziwnego, że nie zwrócił uwagi na Fern Taylor. Zawsze miła i pogodna, nie rzucała się w oczy. Nie zauważył, że obdarzyła go uczuciem szczerym i silnym — to dla niego za mało.
Ich wspólna historia mogłaby nigdy nie powstać, gdyby pewnego dnia nie wybuchła wojna. Ambrose wraz z czterema przyjaciółmi z miasteczka wyruszył do Iraku. Wrócił sam, ciężko ranny. Stracił nadzieję, ale nie Fern. Jej uczucie do niego wciąż trwało, choć już wkrótce okazało się, że miłość do mężczyzny ze złamaną duszą nie jest prosta.
To historia małego miasteczka, piątki przyjaciół i opowieść o wojnie, z której wrócił tylko jeden. To piękna bajka o miłości jak z kart romansów, o zwykłej dziewczynie, która pokochała zranionego wojownika. Tej historii nie można było piękniej napisać.
Czy masz odwagę spojrzeć w utraconą twarz?

RECENZJA:
Fern od zawsze wiedziała, że jest brzydka i bez wyrazu.  Jest szarą myszką, której nikt nie zauważa. Szczególnie on… Ambrose - szalenie przystojny zapaśnik. Szkolna gwiazda, która ma wszystko – piękną aparycję, masę przyjaciół oraz talent, który kocha i sukcesywnie rozwija. Przyjemniej tak się wydaje na pierwszy rzut oka. Lokalną społecznością wstrząsa nowina, że chłopak zaciągnął się do wojska, mimo iż przed min malowała się świetlana przyszłość. Wyrusza na wojnę i zabiera ze sobą czterech swoich najlepszych przyjaciół. Wraca sam - zmieniony nie do poznania… okaleczony nie tylko psychicznie, ale i fizycznie.

„Szczęściarzami są ci, którzy nie wracają.”

Można by się spodziewać, że „Making faces” to kolejna powieść New Adult, w której dwójka złamanych, zgnębionych młodych ludzi znajduje szczęście w swoich ramionach, w której namiętność i miłość leczy wszystkie rany. I po części jest to prawda, ale historia przedstawiona przez Amy Harmon jest tak delikatna i piękna w swojej prostocie, że aż mi dech zapiera. Miłość rodząca się między Fern i Ambrosem była niezwykle subtelna, nienachalna. W tej książce nie zaznamy wielkiej namiętności, dramatycznych uniesień, kłótni kochanków, czy nawet scen erotyczny – jest tylko czysta, szczera miłość, która jest budowana stopniowo, cegła po cegle.

Cała historia ukazana jest z perspektywy narratora trzecioosobowego. Razem z Ambrosem śledzimy jego karierę sportową, widzimy rodzący się strach przed rozczarowaniem osób, które na niego liczą. Sport nie przynosi mu już tyle przyjemności, co dawniej… więc co zrobić ze swoim życiem? Podejmuję decyzje, która wydaje się łatwiejsza od rozczarowania, które może zobaczyć w oczach bliskich. Razem z nim wybieramy się do Iraku, jesteśmy świadkami drastycznego zderzenia się z rzeczywistością, bólu, którego nie powinien przeżywać nastoletni chłopak. Ambrose ma surową i potężną aparycję, górę mięśni, ale w środku jest delikatny, skromny i wyjątkowo uczuciowy. Tysiące kilometrów od Bagdadu śledzimy losy Fern, która postanowiła zostać w rodzinnym mieście razem ze swoim przyjacielem Baileyem, wymagającym stałej opieki przez wzgląd na postępującą chorobę, która przykuła go do wózka inwalidzkiego. Dziewczyna jest życzliwa, sumienna i samodzielna. Marzy o wielkiej miłości, takiej jak z harlequinów, które pochłania w ilościach hurtowych, jednak jest przekonana, że może ją zaznać tylko w wyobraźni. Czy gdy pojawi się nadzieja, zawalczy o swoje szczęście i spełni najgłębiej skrywane marzenia?

I teraz najlepsze, czyli postać Baileya, kuzyna Fern, który choruje na dystrofię mięśniową Duchenne’a, która nieubłaganie i bardzo szybko prowadzi do zaniku mięśni i śmierci w wieku młodzieńczym. Chłopak mimo tego brzemienia czerpie radość z każdego dnia, jest oczytany i wygadany. Jednak zdaje sobie sprawę ze swoich ograniczeń - z tego, że nie będzie mu dane spełnić wszystkich marzeń, ale jego optymizm i wola życia jest godna pochwał i uwielbienia. Autorka cudownie ukazała jego osobę, jego walkę, ale i strach… jestem zakochana!

Niezmiernie podobało mi się to, że ta powieść to nie tylko romantyczne uniesienia, ale przede wszystkim przyjaźń. Przyjaźń przełamująca wszelkie bariery, przyjaźń nieokiełznana, bezinteresowna i pozbawiona wszelkich uprzedzeń. Jest to książka o poświęceniu, odwadze, odkupieniu, akceptacji swoich niedoskonałości, a przede wszystkim o stracie i nadziei. Jest o tym jak jedna decyzja może zaważyć na losie i szczęściu wielu powiązanych ze sobą osób. O bezinteresownej pomocy i wsparciu drugiej osoby, o wierze w lepsze jutro oraz w życie po życiu… I o bohaterach tych zwykłych i niezwykłych, o tych walczących za swój kraj i o tych poświęcających się w imię miłości.

Po „Prawie Mojżesza” oraz „Pieśni Dawida” miałam duże oczekiwania względem kolejnej książki Amy Harmon i spodziewałam się czegoś co najmniej świetnego, a to co otrzymałam przerosło moje wyobrażenia. Autorka bawiła się moimi uczuciami, jak zabawką. Wywoływała we mnie płacz, następnie śmiech, nadzieję, by zaraz znowu doprowadzić mnie do wzruszenia. Istny rollercoaster emocji.  Czekam na więcej!

„Bo czasami zakochujemy się w twarzy, a nie w tym, co się pod nią kryje.

Książka została przeczytana w ramach wyzwania:

0 komentarze