Wyzwania

19.10.2016

RECENZJA: November 9 - Colleen Hoover

AUTOR: Colleen Hoover
TYTUL ORYGINALU:  November Nine
CYKL:  jednotomowa
STRON: 310
WYDAWNICTWO: Atria Books (polska: Otwarte)
DATA WYDANIA: 10 listopada 2015 (pl: 9 listopada 2016)
GATUNEK: Romans / New Adult
NARRACJA: pierwszoosobowa
BOHATER: Fallon / Ben

CZAS CZYTANIA:  3 dni
MOJA OCENA: ★★★★★★★★☆☆

RECENZJA:
Fallon była utalentowaną aktorką młodego pokolenia, sława i sukces stały przed nią otworem. Niestety jeden dzień przekreślił wszystko. 9 listopada kojarzy jej się tylko z jednym - pożarem, który odebrał jej wszelką nadzieję na lepsze jutro i zostawił z bliznami znaczącymi jej twarz i ciało. Teraz 18-letnia Fallon próbuje zacząć nowy rozdał w życiu. W drugą rocznicę wypadku, postanawia wyprowadzić się z Los Angeles i przenieś na wschodnie wybrzeże. Kilka godzin przed wyjazdem jej drogi krzyżują się z Benem. Spędzają ze sobą resztę dnia. Każda kolejna chwila coraz mocniej ich do siebie zbliża. Chłopak pod wpływem emocji proponuje dziewczynie pewien układ. Przez kolejne pięć lat będą się ze sobą spotykać jednego dnia w roku - 9 listopada. Każdy inny kontakt jest surowo zabroniony... 

Książka jest w ciekawy sposób skonstruowana. Mamy narracje pierwszoosobową, naprzemienną, czyli z perspektywy Bena i Fallon. Jednak oczywiście nie to jest takie interesujące, ale to, że cała akcja powieści skupia się na tym jednym dnu, rok po roku. Mam mieszane uczucia co do tego pomysłu, bo o wszystkich wydarzeniach, które miały miejsce w danym roku, dowiadujemy się dopiero 9 listopada. Z jednej strony, to daje efekt zaskoczenia, bo nigdy nie wiemy czym zaszokują nas bohaterowie i jak wyglądało ich życie w tym czasie. Niemniej jednak z drugiej strony przez to trudno mi było zżyć się z postaciami. Książka pod tym względem przypomina mi trochę "Jeden dzień" Davida Nichollsa. Nawet w samej powieści Colleen Hoover było porównanie ich sytuacji do tego tytułu. Jedyną różnicą jest to, że bohaterowie "November nine" nie mięli ze sobą żadnego kontaktu poza tym jednym dniem.

Fallon to dziewczyna, która nie potrafi pogodzić się z tym co stało się w przeszłości. To wydarzenie ma znaczący wpływ na jej dotychczasowe życie. Ukrywa się przed światem. Z umiłowaniem czyta wszelkie powieści romantyczne i jest przekonana, że nigdy nie doświadczy tego w życiu prywatnym. Można by się spodziewać, że jest taką szarą myszką, uciekającą przed ludźmi. Jednak prawda jest taka, że unika obcych, bo boi się ich reakcji, ale tak naprawdę jest nieco pyskata i potrafi postawić na swoim.
Natomiast Ben jest początkującym pisarzem, chociaż mocno zaniedbuje studnia i od dawna nic nie napisał. Od początku powieści wiemy, że skrywa jakąś tajemnicę, która miała znaczący wpływ na jego życie. Z biegiem czasu miałam wrażenie, że dowiedziałam się o nim więcej niż o Fallon. Przeżywałam bardziej jego porażki i niepowodzenia niż samej dziewczyny. Po prostu był mi bliższą osobą. Jakoś szczególnie się temu nie dziwie, bo Collen Hoover ma talent do tworzenia niesamowitych męskich postaci.

Trzeba przyznać, że przez te pięć lat bardzo dużo się działo. Było mnóstwo zwrotów akcji. Nie sposób było się nudzić. Książka była bardzo wzruszająca. Nie potrafię zliczyć ile razy szlochałam. Głównie jej środek był po porostu druzgoczący. Bohaterzy przy zawierani tej umowy, nie mięli pojęcia ile może się zmienić przez te pięć lat. Jest to mnóstwo czasu i życie może przynieść wiele niespodzianek. Ich dopiero co kiełkujące uczucie niejednokrotnie było wystawiane na próbę. 

Reasumując powieść jest świetna. Sama historia nie jest skomplikowana i może wydawać się banalna, ale niewątpliwie chwaciła mnie za serce i nieźle wytarmosiła. Jeśli lubicie Colleen Hoover, to książka powinna przypaść Wam do gustu. Jednak w moim przekonaniu nie przegoniła genialnej "Maybe someday". 

Książka została przeczytana w ramach wyzwania:
       

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz